Startuj z nami  Dodaj do ulubionych  Napisz do nas
Wieści z Oddziału
Opis wydarzeń na Karkonoskich Spotkaniach Przyjaciół 2009
Na trasie

Zakończył się doroczny obóz narciarski organizowany przez kol. Andrzeja Wiśniewskiego z Klubu Turystów Pieszych "Delta". Od 28 lutego do 8 marca dziesiątka (przez dwa dni nawet dwunastka) narciarzy wędrowała w Karko- noszach, po polskiej i czeskiej stronie. Zachęcamy do obejrzenia opisu i zdjęć z wyprawy.
Przyjaciele narciarscy to doświadczone wygi, więc spotkanie w sobotę 28 lutego w Karpaczu Górnym odbyło się nadzwyczaj sprawnie. Zanim Danka, Kazik z Krakowa, Gerard i szef Andrzej po noclegu w schronisku w Jeleniej Górze dojechali autobusem, na miejscu byli już Kazik z Elbląga z Małgosią, Jurkiem i Heniem oraz Andrzej z Warszawy i Tadeusz, a drogi kierowały wszystkich niezawodnie do baru niedaleko kościółka Wang, gdzie nastąpiła wstępna integracja grupy. Dzięki doskonałym warunkom śniegowym można było od razu podchodzić na nartach, niestety większość (oprócz szefa i Danki) wolała iść pieszo. W Samotni, pomimo nerwowej atmosfery z powodu awarii wodociągu powitano nas jak zwykle gościnnie. Wieczorem nastąpiło oficjalne otwarcie imprezy ( tj. "trucie" szefa na tematy porządkowe...). Następnie w pokoju, gdzie cała nasza dziesiątka mieszkała, trwała dalsza integracja.
W niedzielę 1 marca nie spieszyliśmy się z wyjściem, czekając na zmięknięcie zmrożonego śniegu. Wyruszyliśmy ok. 10.00 przez Równię pod Śnieżką do Lucni Boudy (pierwsze czeskie piwo, a dla szefa "dva deci"). Widoczność jest zerowa - silna mgła. Pokonawszy trudny zjazd, grupa zaległa w Vyrovce, a szef pojechał dalej, do Dvorskiej Boudy, niespokojny o miejsca noclegowe w nieznanym schronisku. Miał potem satysfakcję obserwując, jak pozostała dziewiątka w pięknym stylu w gęstej mgle, zwartą grupą zajeżdża pod schronisko.
Standard Dvorskiej Boudy był co najwyżej średni, pokoje niezbyt wygodne, a wyżywienie skromne. Myśląc pozytywnie należy stwierdzić, że: - pokoje rozgęściliśmy, zajmując dodatkowo salkę turystyczną, - wyżywienie dawało możliwość schudnięcia (cenne dla niektórych!), - niższy standard to także tańsze piwo w bufecie. Ponadto szef wynegocjował gratisowe piwo dla każdego przy kolacji, co wzmogło pozytywne myślenie.
Otrzymaliśmy wiadomość, że spóźnieni uczestnicy - Julka i Mirek z Dęblińskiego Klubu Górskiego jednak przyjeżdżają. W poniedziałek 2 marca dwaj Kazimierze pojechali do Śląskiego Domu na ich spotkanie. Reszta grupy zgodnie z planem ruszyła przez Lisci Horę do Pecu pod Śnieżką. Jechaliśmy dobrze przygotowanymi trasami biegowymi koło Lyziarskiej i Prażskiej Boudy. Z wzniesienia Slatinna Strań zaczynał się zjazd do Pecu, z początku stromszy, potem się wypłaszczał. Mgła ustąpiła i wyjrzało słońce. I właśnie na łatwiejszym już zjeździe, w odwilżowym śniegu Tadeusz miał przykry upadek z uszkodzeniem kostki lewej nogi. Dekoncentracja na łatwym terenie i niezauważenie nierówności po założeniu okularów słonecznych - tak sobie to potem analizowaliśmy. Po założeniu opatrunku usztywniającego Tadzio zjechał z bólem do Pecu. Po obiedzie podjechaliśmy mikrobusem do nowego krzesełka, które wyciągnęło nas na Lisci Loukę. Tu już Tadeusz pokuśtykał pieszo, podpierając się kijkami i asekurowany przez szefa.
Wtorek 3 marca zaczął się w minorowym nastroju, z powodu kostki Tadzia, a także dlatego, że szef wściekał się na Julkę i Mirka za to, że przyjechali tylko na dwa dni. Tadeusz, korzystając z ubezpieczenia Hestii, organizował sobie przejazd do szpitala we Vrchlabi na badanie. Grupa wyruszała magistralą biegową w stronę Szpindlerowego Młyna. Szef uparł się, aby jechać przez Klinove Boudy, co tylko wydłużyło trasę. Ale to nie koniec pechowych zdarzeń. W zjeździe we mgle nie zauważyliśmy drogowskazu "U Krasnej Plani" i zamiast do "Szpindla" grupa zjechała do Strażnego. Kazimierze z Małgosią cofnęli się od razu i dotarli do pierwotnego celu, reszta grupy po dobrym obiedzie i zakupach w sklepie, długim podejściem wracała do schroniska. Pozytywne myślenie każe zauważyć, że poznaliśmy kolejną miejscowość w Karkonoszach i zjedliśmy tańszy, dobry obiad.
Tadeusz był odwieziony przez Horską Służbę do Strażnego, skąd karetka zabrała go do szpitala. Badanie wykazało pęknięcie kostki i... koniec marzeń o nartach w tym sezonie. Po zagipsowaniu wrócił do schroniska. Wypadek pokazał, jak ważne jest posiadanie ubezpieczenia uwzględniającego amatorskie uprawianie narciarstwa i koszty ratownictwa. Koszty wszystkich działań pokrywał ubezpieczyciel. Za dwa dni po Tadzia przyjechał do Strażnego samochód z Polski, który zawiózł go prosto do Dęblina - też na koszt ubezpieczyciela.
W środę 4 marca towarzysząc Julce i Mirkowi zjechaliśmy już prawidłowo do Szpindlerowego Młyna. Oni pojechali autobusem na przełęcz Karkonoską (wracali do Polski), a my po dobrym obiedzie i zakupach wyciągnęliśmy się krzesełkiem na Plań i znaną magistralą wróciliśmy do schroniska. W tym samym czasie Małgosia i dwaj Kazimierze zrobili długą "wyrypę" przez Cerną Horę do Jańskich Lazni. Rano śpiewaliśmy Kazikom "sto lat" na imieniny, co wzbudziło aplauz Czechów. Wieczorem solenizanci potraktowali nas dobrymi trunkami.
Czwartek 5 marca był w planie obozu ulgowym dniem. Rano odprawiliśmy Tadzia do Polski i już w dziewiątkę zjechaliśmy ok. 2,5 km do Huculskiej Boudy. Ta okazała się nieczynna, dlatego podeszliśmy kawałek do Friesowych Boud. Był tam stok z długim wyciągiem orczykowym i przytulne schronisko, w którym urządziliśmy sobie sjestę. Nie wszyscy - Kazik z Małgosią poszli dalej, robiąc dłuższą trasę przez Klinove Boudy. Ciągła mgła nie nastrajała do dalszych wędrówek, więc już ok. 14.00 byliśmy z powrotem w Dvorskiej Boudzie.
W piątek 6 marca mamy zamiar przemierzyć spory szmat Karkonoszy, przenosząc się z Dvorskiej Boudy do schroniska Pod Łabskim Szczytem. Zjeżdżamy znaną trasą do Szpindlerowego Młyna, jest trochę czasu na kawiarnię z dobrymi ciastkami. Wyciąg krzesełkowy dowozi nas na Medvedin. Cała grupa świetnie sobie dała radę z wielkimi plecakami na krzesełkach. Podchodzimy żółtym, a potem czerwonym szlakiem do Vrbatovej Boudy, którą z trudem odnajdujemy w gęstej mgle. Odpoczywamy i posilamy się po przebyciu dwóch trzecich dzisiejszej trasy. Następnie zjeżdżamy na Labską Loukę i podchodzimy na graniczną Mokrą Przełęcz. Teraz czeka nas tylko coraz stromszy zjazd do schroniska Pod Łabskim. Wielki Duch Gór jest dla nas łaskawy - cały czas mamy odwilżowy, miękki śnieg. Jak miło jest zobaczyć w przewianej mgle niedalekie schronisko! Gospodyni, Pani Beta Maciejowska, pamiętała nas z poprzednich obozów i witała serdecznie.
W sobotę 7 marca mieliśmy w planie stosunkowo łatwą wycieczkę przez Vosecką Boudę i Skały Twarożnik na Szrenicę. Ale kiedy szef wgramolił się po bardzo zmrożonym śniegu na Mokrą Przełęcz, cała ósemka, która doszła tam wcześniej, kategorycznie oświadczyła, że po takim lodzie to oni nigdzie nie pojadą. I mieli rację! Wczorajszy odwilżowy śnieg zamienił się w lodową, chropowatą skorupę, nie nadającą się do żadnej jazdy. Można się było cieszyć, że narciarze są tak dobrze wyszkoleni, a markotny szef, znowu na końcu, poczłapał z powrotem. Sprawdziła się zasada, że nie ma trudnych stoków, są tylko trudne warunki śniegowe.
Pod Łabskim Szczytem panuje wyjątkowa, "dawna" atmosfera górskiego schroniska. Zasiedziali od ponad dwudziestu lat gospodarze, brak stałej sieci energetycznej (spalinowy silnik generatora prądu jest uruchamiany od zmroku do godz. 22.00), kominek z otwartym ogniem. Szkoda, że kominka nie można było uruchomić, ponieważ niedawno kominiarz znalazł jakieś usterki w przewodzie kominowym. Ale i tak miło spędziliśmy czas do wieczora. Najprawdziwszy Ślązak i górnik z Gliwic Gerard, został "naciągnięty" na postawienie grzańca (że niby jest nowy na Spotkaniu Przyjaciół...). Trochę śpiewaliśmy, ale brakowało Andrzejka z gitarą. Po południu opuścili grupę Jurek i Henio, którym już spieszyło się do Elbląga.
Niedziela 8 marca jest Dniem Kobiet. W pozostałej siódemce mamy Dankę i Małgosię. Zostały obdarowane buziakami i czekoladą. Ostatni dzień obozu to obraz, jak "topnieje" grupa. Najpierw odmeldowali się Kazik z Krakowa z Gerardem, który najbardziej przeżywał zejście na dół. Potem Kazik z Elbląga z Małgosią - oni wybierali się do Orla i dalej na Stóg Izerski, na Rajd Karkonoski. Kazik miał zaopiekować się po drodze kilkoma narciarkami z Rajdu i wprost palił się do tego. O godz. 11.00 grupę stanowili: Andrzej szef, Danka i Andrzej z Warszawy. Śnieg był dalej zlodowaciały, więc zeszliśmy żółtym szlakiem do trawersu. Tu też nie dało się jechać - grudy lodowe na lekko nachylonej trasie były niebezpieczne. Dopiero na przetartej nartostradzie "Puchatek" można było zjeżdżać. Na naszych śladówkach, z ciężkimi plecakami, kreśliliśmy dostojne łuki z pługu wśród śmigających zjazdowców.
Mini-grupa powędrowała jeszcze razem do słodkiej dziurki "Fantazja" w Szklarskiej Porębie. Tu, przy samoobsługowym bufecie szef poczuł się urażony, ponieważ barmanka chciała mu zanieść tacę z zamówieniem do stolika (prawdopodobnie z uwagi na jego starczy wygląd) - "Sam dam radę!!" - zagrzmiał. A Danka oświadczyła: ...ten pan to nasz przewodnik i przeprowadził nas przez całe Karkonosze!
I tym sympatycznym akcentem kończy się opis wydarzeń na kolejnych narciarskich spotkaniach przyjaciół. Szef pojechał do Orla na kilka dni wędrówki po Górach Izerskich. Danka z Andrzejem z Warszawy (dalej stanowiąc grupę!) udali się do Jeleniej Góry, gdzie ich drogi się rozeszły.
Sącząc przedni grzany miodek przy kominku w Orlu, myślałem o tym, że jeszcze raz dane nam było przeżyć fajny czas w górach. Prawie zawsze wędrowaliśmy we mgle, wyostrzyło to nasz zmysł orientacji. Szkoda kostki Tadzia, mam nadzieję, że wszystko skończy się dobrze i na przyszły sezon Tadeusz będzie z nami. Z Dvorskiej Boudy nie dał się zwieźć od razu, chciał jeszcze pobyć z nami w schronisku. Pomimo wszystko, dobrze jest spotkać się z przyjaciółmi w Karkonoszach!
Andrzej Wiśniewski
[wstecz]