Startuj z nami  Dodaj do ulubionych  Napisz do nas
Wieści z Oddziału
Opis wydarzeń na "Orlickich Spotkaniach Przyjaciół 2010"
Nazwa naszej imprezy bierze się od gór, po których wędrujemy na nartach. Były więc: Izerskie, Karkonosko-Izerskie, Karkonoskie, a w tym roku Orlickie Spotkania Przyjaciół. Należy nadmienić, że trzon przyjaciół wędruje zimą od niepamiętnych czasów, a pamięcią sięgamy 34 lata wstecz - do pierwszego udziału drużyny elbląskiej w rajdzie "Wędrówki Północy" w 1977 roku. Często dołącza ktoś nowy, w tym roku był to Janusz. Dla odświeżenia wrażeń tym razem zaproponowałem przeniesienie się bardziej na wschód - w rejon Kotliny Kłodzkiej, do modnego ośrodka narciarskiego w Zieleńcu w Górach Orlickich. Zobaczcie, co z tego wynikło.
Przyjaciele spotkali się bardzo sprawnie w sobotę 27 lutego. Andrzej, Danka i Gerard, po noclegu w schronisku w Kłodzku, przyjechali porannym rejsowym autobusem. W tym samym dokładnie czasie dotarli do "Jakubcówki" elblążanie jadący nocnym pociągiem - Kazimierz, Ala, Ania I, Małgosia, Marta, Janusz i obaj Jurkowie. W Kłodzku złapali prywatny bus. Po południu, aby zdążyć na regulaminowe otwarcie "Spotkań", zjawili się Tadeusz z Anią II, jadący z Dęblina i Puław. Cała trzynastka była w komplecie. "Nos" szefa przy wyborze kwatery był niezły. Pensjonat "Jakubcówka" okazał się wygodną kwaterą, ze względu na kameralny charakter. Przytulna sala kominkowa umożliwiała wieczorne "posiady". Śniadania serwowane na zasadzie szwedzkiego stołu były smaczne i obfite. Pokoje były wygodne, za wyjątkiem jednej "czwórki" ( nr 1 ) - była ona za ciasna dla czterech dorosłych osób - nadawała się raczej dla rodziny z dwojgiem dzieci. Spowodowało to chwilową kontrowersję, Tadzio chciał się przenieść do drugiej, przestronnej "czwórki", ale mieszkające tam dziewczyny nie były z tego zadowolone. W końcu Tadeusz rozstawiał sobie składane łóżko w ślepym korytarzu, a popołudnia spędzał i tak w pokoju dziewczyn. Wszak przyjaciele zawsze się dogadają.
Obszar gór Orlickich jest interesujący dla uprawiających turystykę narciarską. Niestety, są mankamenty związane z gorszym zagospodarowaniem terenów po polskiej stronie. Brak jest wyznakowania tras wędrówkowych, zwłaszcza z Zieleńca w stronę gór Bystrzyckich. Nie chodzi tu o pętle do biegania, ale o trasy wędrówkowe. Dlatego na początku naszego obozu postąpiliśmy wbrew zasadom - nie było prawidłowej aklimatyzacji. Warunki były trudne, stary, zmrożony śnieg. Jedyna przygotowana trasa wyprowadziła nas z Zieleńca na Orlicę, a tam już były piękne czeskie tory, ratrakowane na bieżąco. W ten sposób pierwszego dnia po przyjeździe z nizin, znaleźliśmy się powyżej 1000 m., a z powrotem trzeba było zjechać po twardym stoku, wśród śmigających zjazdowców. Wielki Duch strzegł, że nikomu nic się nie stało. Drugiego dnia, wędrując do rezerwatu "Topielisko" w Górach Bystrzyckich też sporo człapaliśmy pieszo z braku śniegu, a później odkryłem, że można dojechać tam inaczej, nie tracąc wysokości. Tundra na "Topielisku" była ciekawa, a potem większość grupy powędrowała do Dusznik przez schronisko "Pod Muflonem". Tylko Andrzej z Danką i Gerardem wrócili do Zieleńca, trochę błądząc po lesie.
W następnych dniach ustalił się pewien "porządek" narciarskiego wędrowania. Przewodzili dwaj przodownicy narciarscy - Kazik i Tadzio. Wyjeżdżaliśmy wyciągiem "Gryglówka" na graniczny grzbiet i wchodziliśmy na czeskie trasy biegowe. Często odwiedzaliśmy Masarykową Chatę na Szerlichu, gdzie można było coś zjeść i napić się piwa. Spenetrowaliśmy dużą połać Gór Orlickich, od Luisino Udoli na południowym wschodzie, do Cihalki na północnym zachodzie. Na dole odwiedziliśmy Destne v Orl. Horach i Sedlonov. Najpiękniejszy widok rozciągał się z kulminacji Gór Orlickich - Wielkiej Destnej. Najdłuższy, ośmiokilometrowy zjazd był z Sedloniowskiego Wierchu do Destnego. Choć byłem nominalnym szefem wyprawy, tym razem się oszczędzałem (lata robią swoje...). Skracałem wycieczki, zabierając ze sobą tych, którzy aktualnie czuli się słabsi. Kiedy w środę 3 marca osiem osób przesiadło się na pożyczone zjazdówki, zabrałem cztery dziewczyny z pokoju nr 7 na wycieczkę do Sedloniowa. Wieczorem tego dnia świętowaliśmy w sali kominkowej wigilię imienin Kazika (przyspieszyliśmy uroczystość, ponieważ w czwartek wyjeżdżali Tadeusz z Anią II). Po wygłoszeniu przeze mnie laudacji z tego powodu, dopadł mnie wirus grypy żołądkowej! Ale to choróbsko wzięło nas wcześniej: już w poniedziałek zachorowała Ala - wróciła zielona z wycieczki, zaburzenia żołądkowe, dreszcze, gorączka. Trzymało ją tylko jeden dzień. We wtorek Tadeusz - tylko dreszcze i gorączka, ale chorował dłużej. W środę wieczorem ja - ale wzięło mnie mocniej, do końca obozu już nie poszedłem na narty. Potem zachorował jeszcze Jurek II, a na koniec Jurek I. Wszyscy mieli podobne objawy. Ania I, jako lekarz (choć nie internistka), dwoiła się i troiła, aby nam ulżyć. Gospodyni pensjonatu powiedziała, że w Zieleńcu panuje tego roku taki wirus. Trochę nam to popsuło obóz (mnie najbardziej, ponieważ nie pojechałem już do Jakuszyc, gdzie po naszej wyprawie przenieśli się Kazik z Małgosią). Jednak na pożegnalnej integracji wszyscy stwierdzili, że kolejne "Spotkania Przyjaciół" były udane. Wzruszył mnie kubek ze zdjęciem z Karkonosko-Izerskich Spotkań, otrzymany na pamiątkę od Tadeusza i Ani II. W sobotę 6 marca rozjeżdżaliśmy się sprawnie - najpierw busem Kazik z Małgosią, śpieszyli się do Jakuszyc, dołączył do nich Gerard. Następnym kursem busa pojechali Ania I, Danka, Marta, obaj Jurkowie i Andrzej. Najwytrwalszymi narciarzami okazali się Ala i Janusz - jeździli na zjazdówkach cały dzień, do popołudniowego kursu rejsowego autobusu.
Tak więc, po 34 latach organizowania narciarskich wypraw, wiek i zdrowie podpowiadają mi, że czas ograniczyć swoją aktywność. Mam nadzieję, że Kazimierz, świetny przodownik narciarski, nie da zaginąć tradycji narciarskich spotkań przyjaciół, a ja będę nadal w nich uczestniczył w charakterze ozdobnego dziadka...
Andrzej Wiśniewski
[wstecz]